sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 5

-O, Harold!- zaśmiał się.
-Nie, po prostu Harry.- również posłałem mu uśmiech.
Ten facet nie wyglądał na ćpuna. Gdyby ktoś ujrzał go na ulicy, w życiu nie domyśliłby się, kim jest. Był ubrany zwyczajnie, po prostu typowo. Miał przyjazną twarz z brązowymi oczami i delikatnym zarostem.
-No, gotowe!- podał mi małą rurkę. Nigdy tego nie robiłem, ale wiedziałem jak się za to zabrać. Przyklęknąłem koło stolika i wciągnąłęm proszek nosem. Pierwsze, co udało mi się wtedy poczuć, to nieprzyjemne uczucie w nozdrzach. Myślałem, że zaraz wypuszczę z siebie serię kichnięć, ale tak się nie stało.

***Oczami Liama***

Towarek szybko zaczął działać na Loczka. Usiadł pod ścianą i próbował zrobić jak najefektywniejszego zeza. Nie powiem, to wyglądało komicznie. Sam nie brałem od dwóch dni. Zawsze, gdy przychodzę do strefy, jestem całkowicie czysty.Tak sobie postanowiłem. Harry przez najbliższe dwie godziny nie robił nic poza strzelaniem głupich min. Ja się tylko z niego śmiałem i przyglądałem bacznie.
-Mocne.-mruknął.-Chyba mam fazę.- wybuchnął śmiechem.
-Wiesz, co pomaga na fazę?-spytałem hamując chichot.
-No co? Mów, mistrzu!
-Bieganie.
  Brunet bez słowa zerwał się na równe nogi, wyszedł i tyle go widziałem. Zastanawiało mnie, czy wróci, obstawiałem, że nie. Jednak się myliłem. Pojawił się koło mnie po mniej więcej dwóch minutach.
-Ile okrążeń zrobiłeś?
-326.- odpowiedział bez zastanowienia. Znów zsunął się w dół po ścianie. Nic nie mówił.
Przez następną godzinę obsłużyłem trzech klientów. Nudziło mi się stanie w miejscu.
-Błagam. Liam, nigdy więcej mi tego nie rób.- rzekł nagle. Chyba powoli wracał do siebie.
-Chciałeś, to dałem.
-Skąd bierzesz to cholerstwo?
-Znajomości.
-To jest piekielnie mocne. Pozostali też maja takie petardy?
-Nie wiem i nie będę się przekonywać. Wszyscy są tu wrogami. Klienci innych to moi nieprzyjaciele, kumasz?
-Chyba. Ale dlaczego?
-No... po prostu. To taka konkurencja. A najbardziej to nienawidzimy tego tam w żółtej czapeczce, widzisz?- dyskretnie wskazałem palcem na Josha.
-O... a czemu?
-Wygryzł mi sporo klientów i coś jeszcze... Ale nie chcę o tym rozmawiać.
  Przysiadłem obok bruneta. Zaczęliśmy toczyć luźną rozmowę. Harry dowiedział się nieco o mnie, a ja o nim. Nigdy nie prowadziłem takiej gadki z kimś dopiero poznanym. W ogóle rzadko z kimkolwiek wymieniałem sowa. Nie mam przyjaciół, rodziny od pewnego czasu też nie. Samotność nie jest czymś dla mnie, zawsze potrzebowałem kogoś do wyżalenia i pośmiania.
  Harry wydał mi się ciekawym człowiekiem. Intrygowała mnie jego przeszłość, wiem o nim więcej niż on o mnie, opowiadał o sobie rozlegle, a ja słuchałem z zainteresowaniem. Dziwnym faktem była jego kartoteka. Nie wierzyłem, że zgwałcił jakąś dziewczynę. Zresztą sam zapewniał mnie o swojej niewinności. Ufałem temu kolesiowi. Miałem nadzieję, że on mi też. Ale czy chciał mieć coś do czynienia z dilerem narkotyków?


**Oczami Harry'ego**

 Liam to równy gość. Polubiłem go. Podobała mi się możliwość zaprzyjaźnienia się z nim.
Dochodziła 3.30, jak zauważyłem na zegarku bruneta.
-Zbieram się.- oznajmił nowy znajomy. Nie ukrywam, w duchu się zasmuciłem.
-Jeśli ty, to i ja...
-Wiesz co...-zaczął, gdy przekroczyliśmy już próg budynku. -Nie masz się gdzie odziać prawda?
-No. -odpowiedziałem krótko.
-Wpadnij do mnie, hm?
-Dobra.- uśmiechnąłem się.-Jeśli zapraszasz, to jasne.
 Liam wyjął z kieszeni klucze. Przycisnął brylok i światełka w znajdującym się przed nami granatowym Audi zamrugały. Byłem mile zaskoczony. Liam zajął miejsce kierowcy, a ja pasażera. Dawno nie jechałem autem. Ostatnio był to radiowóz. Wtedy jednak siedziałem z tyłu. Fotel był nad zwyczaj wygodny. Przez drogę rozmawialiśmy o bzdurach takich jak sport, samochody, a nawet padło kilka słów o dziewczynach, którymi to najbardziej powinniśmy się interesować w naszym wieku. I tak też było, interesowaliśmy się nimi... i na tym się to kończyło.
Po niespełna 20 minutach dotarliśmy na miejsce. Było to niewielkie osiedle. Znajdowało się na nim 7-8 budynków, nie liczyłem. Wszystko ty było 10-piętrowce. Weszliśmy do wieżowca.
-Które piętro?- spytałem serio ciekaw, gdy stanęliśmy w windzie.
-Ostatnie.- wcisnął przycisk. Ja to chciałem zrobić, ale cóż. Nie, wcale nie jestem dziecinny.
Przekroczyliśmy próg dwupokojowego mieszkania. Nie panował w nim bałagan, ale porządkiem też nie można było tego nazwać. Ale co mi było narzekać.
-Zjesz coś?- zapytał Liam, rzucając torbę w kąt. Ze swoją zrobiłem to samo.
-Szczerze to umieram z głodu, więc chętnie.
-Może być... no nie wiem... jajecznica i naleśniki?
 To chyba było dziwne połączenie... No tak, naleśniki były odgrzewane. jajecznica dopiero co usmażona przez gospodarza. Usiedliśmy i zjedliśmy. Znacznie wyprzedziłem chłopaka. Cóż, przecież doskwierał mi wilczy głód. Wypiliśmy herbatę.
-Harry...- wziął łyk napoju- Wiesz, że z przyjemnością cię przenocuję, więc się nie martw.- odstawił szklankę.
-Wiesz, że ratujesz mi skórę?- uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
-Nic wielkiego.
  Byłem już naprawdę zmęczony, więc cieszyłem się, że Liam dał mi koc, poduszkę i zaprosi na kanapę. Padłem na nią jak długi i momentalnie pogrążyłem się w głębokim, błogim śnie.

Kiedy się zbudziłem, Liam właśnie... wieszał firanę? Pff.
-Co wyprawiasz?
-W sumie to nie wiem, tańczę?
 To było dziwne, ale też nic mnie to nie obchodziło. Może zachciało mu się sprzątać? Chyba najwyższy czas. Zdeklarowałem się, że zrobię śniadanie. Zauważyłem świeży chleb na blacie, więc poszedłem na łatwiznę. Przyrządziłem kanapki, kilka z pomidorem, inne z serem, szynką, czy dżemem. Miałem właśnie zamiar ugryźć smakowity kąsek, kiedy usłyszałem dzwonek. To był mój telefon. Zdziwiłem się. Spojrzałem nieco wystraszony na Liama, kiedy na ekranie wyświetlił mi się numer Louisa. Przejęty brunet zaczepił ostatnią żabkę i zszedł z parapetu. Co miałem zrobić, odebrałem.
-Halo?
-Słuchaj uważnie.-to nie był głos Lou. Przełknąłem ślinę.- Masz równo dwa tygodnie na dostarczenie pięciu tysięcy do Tomlinsona, bo inaczej...- rozłączył się. W mojej głowie narodziło się milion pytań. Niemożliwe, żeby kwot aż tak wzrosła.
-Co jest?- zapytał brunet. Opowiadałem mu już tę historię.
-Louis chce pięć tysięcy. Za dwa tygodnie.
-Uuu..
-Liam, on mi groził! Co ja mam robić?! Skąd wziąć tę kasę?- usiadłem na kanapie i ukryłem twarz w dłoniach.
-Widzisz tę biedronkę? Wygląda smacznie.
  Cholera jasna! Liam był na haju. To wyjaśniało tę akcję z firankami. Czemu akurat w tym momencie? Zacząłem się intensywnie zastanawiać. Nad wszystkim. Wtedy byłem pewny jednego. Louis mnie szczerze nienawidził. Nie wiedziałem jednak dlaczego. Zawsze myślałem, że to mój przyjaciel. I zawsze się co do tej kwestii myliłem.

piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 4

  Ruda czupryna, piegi, masywna postura i kolorowe tatuaże- to musiał być on- Ed, mój kumpel z celi. Skończył odsiadkę pół roku przede mną. Można powiedzieć, że naprawdę byliśmy dobrymi kumplami. Tylko z nim mogłem porozmawiać poważnie, pośmiać się i tak dalej. Byłem szczerze zaskoczony, że spacerował w towarzystwie kobiety z dzieckiem w wózku. Nigdy mi nie wspominał, że założył rodzinę. Poczułem... zazdrość?
-Siemasz, stary!- przywitałem go z uśmiechem.
Mężczyzna i kobieta wyglądali na zszokowanych. Ed zachowywał się, jakbym był mu obcy. To nie było zbyt miłe. Nic już nie chciałem mówić. Koleś widocznie nie chciał mieć ze mną nic do czynienia. Byłem zrezygnowany, co nie trwało długo. Kąciki ust mi się uniosły, gdy rudzielec dyskretnie podał mi karteczkę z dziewięcioma cyframi i zamrugał okiem. Nie wiedziałem, co to miało być za przedstawienie. Widocznie miał jakiś powód. Po około godzinie napisałem sms-a na podany numer. Jednak telefon się przydał, ha.
"Tu Harry, co to było?"- Harry
"Potem ci wytłumaczę. Spotkajmy się dzisiaj o 18.00 w klubie SKIN"- Ed
"OK, będę."- Harry
    Uśmiechnąłem się do ekranu komórki jak mysz do sera. Cieszyłem się, że odświeżę swoją znajomość z Edem. Miałem też inny zamiar. Tak... kolejna pożyczka. Nie miałem wyjścia, chyba.

Czekałem na Eda dobre 15 minut. Co tam takie spóźnienie, zdarza się.

-No, Edzio. Tłumacz się gęsto.- zaśmiałem się.
-E tam. Po prostu żona nie chce, żebym miał coś wspólnego z tymi kumplami.- z naciskiem na "tymi".- Powiedziałem, że jadę do pracy i tyle mnie widziała.
-W porządku, rozumiem. Dzięki, że mimo wszystko mnie nie olałeś.
  Dalsza rozmowa była luźna. Rudzielec postawił mi trzy drinki. Dawno nie miałem alkoholu w ustach, moje kubki smakowe szalały. Gadaliśmy i gadaliśmy, a ja nadal nie spytałem o to, co chciałem.
-Słuchaj, Ed...-odetchnąłem-Mam małą prośbę. Naprawdę niewielką.
-No, nadawaj.
-Chciałbym prosić o pożyczkę.
  Na szczęście mężczyźnie nie zniknął dotychczasowy uśmiech z twarzy. Byłem dobrej myśli.
-Pewnie, stary. Wiem, że potrzebujesz forsy. Ile?
-Tysiąc.- odpowiedziałem po niedługim zastanowieniu.
  Ed bezzwłocznie wręczył mi banknoty. Jak na kolesia, który siedział za kradzież, miał ich sporo. Uwielbiałem tego człowieka. Podziękowałem. Wypiliśmy jeszcze kilka drinków. Pierwszy raz od iluś lat powąchałem alkohol, a już się upiłem. Brawo, Harry.  Mimo wszystko ten tan nie był aż taki zły. W klubie wrzało. Grała głośna muzyka i wszyscy tańczyli. Wszyscy poza mną i.... poza mną. Ed się gdzieś zapodział. Nie chciałem siedzieć jak ten idiota. Zaczęło się od niewinnego tupania nogą do rytmu. Czułem jak gorące bity mnie rozpalały. Wstałem i wtopiłem się w tłum. Próbowałem tańczyć. To musiało wyglądać przezabawnie. Chyba nie potrafiłem zbyt dobrze się ruszać. W pewnym momencie stanęła przede mną dziewczyna. Miała ciemne włosy i zielone oczy. Ubrana była bardzo skąpo. Krótka spódniczka i obcisła, odsłaniająca atutu bluzka- moje źrenice się poszerzały.
-Jesteś tu sam?- zapytała, uśmiechając się zarywczo.
-Taa...- wybełkotałem.
 Nim mrugnąłem, dziewczyna zaczęła się do mnie przystawiać. Tańczyła bardzo blisko mnie, nasze ciała praktycznie pocierały się o siebie. Ponosiło mnie. Moje dłonie wędrowały raz na biodra brunetki, a raz na jej jędrne pośladki. Nie wiedziałem, co wyprawiam, byłem tak upity, że nie potrafiłem myśleć. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, posyłając sobie uśmiechy. Dziewczyna za wszelką cenę chciała mnie podniecić. Chyba jej się to udawało... Po zakończeniu jednego kawałka, zielonooka oddaliła się na krok. Dała mi gest palcem, bym za nią podążył. Zrobiłem jak chciała. W pewnym momencie chwyciła mnie za rękaw i ciągnęła do... toalety.
-Masz na mnie ochotę?- spuściła jedno ramiączko swojej bluzki.
-Nie... nie jestem pewien.- próbowałem zachować zdrowe zmysły. Nie była mi potrzebna żadna przygoda. Brunetka położyła dłonie na mojej klatce piersiowej.
-Daj spokój... robiłeś to pewnie masę razy.
-No pewnie.- skłamałem. Przecież byłem cholernym prawiczkiem.
-Więc...?
 Nic nie odpowiadałem. Odwróciłem głowę i wbiłem wzrok w podłogę.
-Może potrzebujesz zachęty? Zapłacę ci.- wypaliła
Pieniądze, pieniądze... No jasne, że były mi potrzebne.
-W porządku.
Jestem pewien, że gdybym był trzeźwy, w życiu bym na takie coś nie poszedł. No ale alkohol pływający w moich żyłach musiał zrobić swoje.
Zrobiłem TO z dziewczyną, której imienia nie znam, nie wiem kim jest... i do tego wszystko działo się w toalecie, istna sielanka. Czy jestem z tego dumny?Oczywiście, że nie! Kolejny przykład na głupotę Harry'ego Stylesa. Otrzymałem od zielonookiej dwie stówy. Nie potrafiłem ocenic, czy to odpowiednia suma, ale nie mogłem raczej narzekać.

*****

Od tamtego dnia trzymałem się z dala od klubu SKIN. Nie chciałem mieć nic do czynienia z tym miejscem, a tym bardziej z tajemnicza brunetką. Długo miałem wyrzuty sumienia.
No tak. I znów nie miałem się gdzie podziać. Nie chciałem w tej kwestii prosić Eda o pomoc, choć myślałem nad tym. Byłem w posiadaniu 1,5 tysiąca funtów. Dwa koła Louisa i jedno Eda... Potrzebowałem dwa razy tyle, ile miałem. Towarzyszyła mi bezradność. Do tego wszystkiego Lou naliczał odsetki, pięknie. Postanowiłem zwrócić mu choć połowę. Poszedłem do kiosku po kopertę. Dziwnie kupowało mi się coś wartego mniej niż lizak, ale cóż. Do śnieżnobiałej koperty włożyłem równo tysiaka. Nie była to ani sobota, ani niedziela, więc nie mogłem spodziewać się chłopaka w domu. Musiałem zaadresować paczkę. Wróciłem więc do sklepu po długopis. Miałem zamiar od razu wrzucić list do skrzynki Lou. Tak też zrobiłem, po napisaniu "Sz.P Louis T.". We wnętrzu koperty dopisałem jeszcze "Reszta wkrótce, obiecuję."Całe szczęście pamiętałem jak pisać poszczególne litery i układać zdania, ha.
Było już późno. Zdecydowałem się spać a dworcu. Obudziłem się nie tylko z bólem pleców, ale też...  ze znajomym przedmiotem leżącym obok mnie. Przetarłem oczy. To była koperta. Ta sama, którą zostawiłem w skrzynce Louisa... Co to miało oznaczać? W środku nadal znajdowała się forsa, ale nie tylko. Dołożono jakąś karteczkę. Zmieszałem się. Zacząłem czytać...
"Nie przyjmuję rat, tylko całość. Na dzień dzisiejszy jest to 2,5 tys. 772 851 124 - mój numer. Lo x"Trudno mi było w to uwierzyć. Ogarnęło mnie lekkie przerażenie. Skąd wiedział, gdzie jestem? Dlaczego bez słowa oddał mi pieniądze? A może to wcale nie był on? Czemu jest taki srogi? Jakim cudem kwota wynosiła już tyle? Na żadne pytanie nie znałem odpowiedzi. Wiedziałem, że coś tu śmierdzi. Louis... on coś knuł, to nie było normalne. Wykręciłem jego 9 cyfr. Nie miałem pojęcia, co chciałem mu powiedzieć. Chyba miałem zamiar prosić o łaskawość. Chłopak jednak nie odbierał. Może to i lepiej?
 Cały dzień był spokojny. Wypiłem litr wody. Odpowiadała mi ta nuda, ale do czasu. Zaczęło robić się ciemno, kiedy postanowiłem ruszyć gdzieś swoje cztery litery. Zrobiłem sobie mały spacerek. Londyn jest ciekawy nocą, ale też nieco niebezpieczny. Można spotkać naciągaczy, złodziei... ale również błąkające się dzieci, czy wróżki. Mijałem właśnie teren do paintballa. Pamiętałem, że był tam mały, opuszczony dom. Pomyślałem, że może warto zajrzeć do środka i będzie to dogodne miejsce do spędzenia nocy.
Drzwi trzymały się tylko na jednym zawiasie i popisane były rozmaitymi rysunkami i przekleństwami. Nie wahając się, przekroczyłem próg. Nieco przerazili mnie mężczyźni stojący przy ścianach w dużych odstępach od siebie. Chciałem się wycofać. Wszyscy wbili we mnie swój wzrok, a później spuścili go w ziemię. To było interesujące... Obok mnie przeszedł młody chłopak, ładujący coś do kieszeni. Wyszedł.  Przy niektórych mężczyznach stali jeszcze jacyś ludzie. Coś sobie podawali... intrygujące.
-Psssst.- usłyszałem za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem faceta, mniej więcej w moim wieku, może starszego. Dał znak głową, bym podszedł. Tak zrobiłem.
-Szukasz czegoś dobrego? Znajdziesz to u mnie.- rzekł półszeptem.
-Emm.. Nie... nie do końca rozumiem?
-Stary, to ja tu mam najlepszy towar. - przekonywał.
I wszystko okazało się jasne. To była strefa dilerów. Słyszałem kiedyś o takich.
-Nie, nie. Ja nie po to. Już zmykam...- odpowiedziałem nieco zmieszany.
-Zaczekaj.-zatrzymał mnie, gdy już stawiałem krok.- Jesteś tu pierwszy raz, dam ci więc za darmo na spróbę.
Chciałem od razu odmówić. zacząłem się jednak zastanawiać. W sumie co mi szkodziło? A koleś wyglądał na naprawdę przyjaznego. Dawał za free, to czemu miałbym nie wziąć?
-Dobra, wezmę.
Mężczyzna się zaśmiał.
-Już ci wszystko przygotuję.-mrugnął.- A w ogóle, to jestem Liam. -mówił, wysypując biały proszek na mały rozkładany stolik.
-A ja Harry.- mówiłem podenerwowany.







Dzięki za przeczytanie i każdy komentarz :)

czwartek, 3 kwietnia 2014

Rozdział 3

 Przyszedł czas na małe zakupy. Wow, dawno tego nie robiłem. Miałem nadzieję, że nie zapomniałem, jak się płaci. Pierwszym sklepem, do jakiego zawitałem, był spożywczak. Kupiłem trochę owoców, wody mineralnej i słodkości. O, tak, brakowało mi cukru, tęskniłem za nim. Wszystko włożyłem do torby, którą niedawno znalazłem. Leżała, to wziąłem. Później, nie mogąc się oprzeć, dokonałem zakupu telefonu. Oczywiście, był to jakiś tani badziew. Ha, właściwie to nie miałem pojęcia, po co mi komórka! Przecież i tak nie miałbym do kogo dzwonić i z kim pisać. To było dziwne posunięcie z mojej strony. Ale cóż, taki już jest Harry- nieodpowiedzialny, dziecinny i nierozważny.  "Cześć, jestem Harry Styles, kupiłem sobie telefon, żeby bezczynnie leżał w mojej kieszeni." Dobre, naprawdę dobre.
  Potem ruszyłem na poszukiwanie jakichś tanich, ale porządnych ubrań. Nie było łatwo, wkoło same markówki. W końcu znalazłem niezły sklep. Nieduży i niedrogi- idealnie. Swoją drogą, niektóre szmatki były tam badziewne. O, miałem chyba z nimi coś wspólnego. Sprzedawca zapewniał, że towar jest nowy i najlepszej jakości. Nie obchodziło mnie to, chciałem tylko czystych ciuchów, chciałem wyglądać jak normalny człowiek, jakim byłem dawniej. Miałem czadowy styl, przynajmniej tak mi się zdawało. Nosiłem zazwyczaj koszule. Koszule i rurki, ha. W tym sklepiki znalazłem kilka rzeczy, które przypadły mi do gustu. Zakupiłem czarne obcisłe spodnie, trzy koszule, trzy Tshirty, bieliznę, a nawet parę butów. Nic nie przymierzałem, poszedłem na żywca. Wyszedłem zadowolony jak nigdy. Od razu wskoczyłem w nowe botki, a stare dziurawe adidasy wyrzuciłem do kosza. Czułem się... świeżo. Z tego, co mogłem wyczuć, to świeżo nie pachniałem. Fu, byłem odurzający! Co mogłem z tym zrobić? Odpowiedź była prosta i oczywista- najwyższy cza na kąpiel. Prędko sprawdziłem, ile pieniędzy mi zostało. Wystarczająco. Wystarczająco na dwie, może trzy noce w hotelu. Musiałem tylko znaleźć odpowiedni. Poszukiwania nie trwały długo. W Londynie roiło się od takich miejsc. Porządniej zarzuciłem torbę na ramię i wszedłem do budynku o wielkim szyldzie nad drzwiami "Splash", ciekawie. Hotel ten posiadał trzy gwiazdki, tyle wystarczyło. Szybkim, zdecydowanym krokiem podszedłem do recepcji. Za biurkiem stała średniego wzrostu blondynka. Jej włosy były spięte w kok,  a jej różowe usta wyglądały przesłodko. Z kieszonki w koszuli kobiety zwisała plakietka z wyraźnym napisem "ALEX" a poniżej "Praktykantka". Nie znosiłem tego imienia, w końcu nosiła je moja "kochana" mama, jeśli tak ją w ogóle mogłem nazwać. Brakowałoby tu jeszcze tylko jakiegoś Teda, o, byłbym wniebowzięty. Uśmiechnąłem się mimo woli.
-W czymś... w czymś mogę pomóc?- pytała nieco zakłopotana. No tak, przecież stał przed nią potwór.
-Chciałbym wynająć pokój.
  Alex spojrzała na mnie dziwnie. Przez moment nic nie mówiła.
-Wie pan, że noc kosztu...
-Tak.-przerwałem jej- Potrafię czytać. -blondynka zrobiła minę, jakbym ukuł jej dumę, ha. Dobra, wiedziałem, o co chodzi. Myślała, że nie mam pieniędzy. Nieładnie oceniać po okładce, oj, nieładnie. Lekko poirytowany wyciągnąłem portfel z torby i pomachałem jej nim przed oczyma. Niech żałuje ten, kto nie mógł zobaczyć jej twarzy w tym momencie.
-D-dobrze.-zająkała się.- Pokój jednoosobowy?
  Spojrzałem na nią z uniesionymi brwiami.
-Pani oszalała?! Nie widać, że jestem tu z żoną i dziećmi? Cóż za pytanie!-ojej, to chyba nie było zbyt miłe. Alex przełknęła ślinę. Myślałem, że wybuchnę śmiechem.
-Czy-czyli? Iluosobowy?
-Kobieto.- myślałem, że zaraz się zagotuję. - Czego tu nie rozumiesz? Ja, sam, ja, Pan Harry Styles chcę pokój. Jed-no-o-so-bo-wy.
-Trzeba było od razu.- zaśmiała się niczym prosię.
   Nie wyglądała na tak głupią, jaką była. Postukała trochę w klawiaturę, poprosiła o dowód, dała kartę, wskazała pokój i w końcu, w końcu zniknęła mi z oczu. Zmierzałem w kierunki pomieszczenia przeznaczonego dla mnie. Naprzeciw wyszedł mi jakiś facet pod krawatem i hotelową plakietką. Wyglądał na kierownika, na pewno na kogoś ważnego.
-Składam skargę na panią Alex!- krzyknąłem. Nie czekałem na jego reakcję, otworzyłem drzwi pokoju nr 11 i błyskawicznie je zatrzasnąłem. Chyba byłem chamski, cóż. Rzuciłem torbę w kąt i rozejrzałem się po "swoich" czterech ścianach. Było idealnie. Fotele, łóżko, telewizor i -co najważniejsze- łazianka. To może dziwne, ale cieszyłem się, że tak po prostu mogłem do niej wejść. Odetchnąłem, kiedy zobaczyłem mydło i saszetki szamponu. To było miłe uczucie... w końcu mogłem zacząć pachnieć i wyglądać jak normalny facet, w miarę. Sprawdziłem, czy drzwi pokoju były zamknięte, były. Nie wiem czemu ludzie to zawsze sprawdzają, zsocjalizowałem się. Zrzuciłem z siebie ubrania i wszedłem pod prysznic. Odkręciłem kurek z ciepłą wodą. Jakież to było przyjemne. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogłem korzystać z kąpieli sam, bez gołych męskich tyłków wkoło. Aż chciało mi się zwrócić obiad na myśl to tym. Że co? Jaki obiad? Nie jadłem większego posiłku od dawna. Stanąłem przed lustrem, zrelaksowany jak nigdy. Wskoczyłem w owe bokserki. Wtedy nurtowało mnie tylko jedno. Nie widziałem żadnego sposobu, by się ogolić. Zapomniałem kupić maszynki, pech. Dało się przeżyć. Spojrzałem na brudne ciuchy. Przydałoby się je wyprać. Napuściłem wody do umywalki, nalałem trochę mydła w płynie i starałem się ręcznie wyczyścić moje szmatki. Rozwiesiłem wszystko na kaloryferze. Miałem nadzieję, że robiłem to dobrze. Kurą domową to ja nie byłem. 
   Rzuciłem się na łóżko i chciałem włączyć telewizor. Nigdzie jednak nie mogłem znaleźć pilota. Ani na szafce, ani na stoliku, nigdzie. Tyle czasu nie oglądałem TV, mogłem przeżyć bez tego jeszcze długo. Ale miałem sprzęt pod nosem, grzech tego nie wykorzystać! Zacząłem szukać jakiegoś przycisku. Albo byłem ślepy, albo faktycznie się tam nie znajdował.
- Włącz się do cholery!- krzyknąłem wkurzony. Ku mojemu zdziwieniu, ekran zaświecił się i ukazał się na nim obraz. Ha, sprzęcior na głos, taki bajer. Pomyślałem, że może zapalę światło klaśnięciem. Klasnąłem w nadziei. Nic się nie wydarzyło, cóż. Trochę pobawiłem się telewizorem.  Powtarzałem ciągle 'ciszej', 'głośniej', 'w przód', 'w tył'. Sprawiało mi to niezłą frajdę, dokładnie tak jak małemu dziecku. W końcu trafiłem na kanał, który mnie interesował. Wiadomości. Chciałem wiedzieć, co ciekawego dzieje się na świecie. Jakiś badziewny zespół nastolatków wydaję nową badziewną płytę, w Londynie sprzedają nieświeże mięso, koniec świata się zbliża- nic z tych rzeczy mnie nie zaskoczyło. Zrezygnowany poszedłem spać. Łóżko było miękkie, a pościel przyjemna w dotyku. Zasnąłem błogo jak nigdy.

  Rano włożyłem nowe ciuchy. Ciemne spodnie, koszula w czerwono- czarną kratę- chyb nie wyglądałem źle. Przynajmniej nie mogło być gorzej niż chociażby wczoraj. Dłońmi starałem się ułożyć w jakiś sposób moje niesforne loki. Wreszcie, gdy uznałem, że jestem gotowy, wskoczyłem w brązowe botki. Zajrzałem do portfela. Po zapłacie za nocleg zostały mi tylko cztery stówy. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Postanowiłem, że to była moja pierwsza i ostatnia noc w tym hotelu. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Była 10:10. To chyba znaczyło, że miałem pomyśleć życzenie, ale nie chciało mi się w to bawić. Spakowałem wszystko do torby. Przy okazji "pożyczyłem" sobie mydło w płynie. Ostatni raz zerknąłem na pokój i wyszedłem. Pożegnałem się z przeuroczą panią Alex i opuściłem budynek.
  Porządnie zacząłem zastanawiać się nad sposobem oddania pieniędzy Louisowi. Musiałbym chyba je sobie wyczarować. Jasne, bałem się. Miałem nadzieję, że Lou okaże się wyrozumiały. Nie byłem pewny, czy uważa mnie za przyjaciela. Sam też raczej nie mogłem go tak nazwać. Siedziały mi w głowie różne wspomnienia z nim związane, jedne miłe inne niestety nie.
   Przechadzałem się właśnie ulicami Londynu. Niebo było nieskazitelnie błękitne i czyste, w końcu panował maj. Po raz pierwszy od pewnego czasu dostrzegłem, że dziewczyny się za mną oglądały. Posyłały mi uśmiechy i urocze spojrzenia. Podobało mi się to. Czy potrzebowałem kogoś na boku? Na pewno nie. Najpierw chciałem sobie wszystko na nowo ułożyć, potem myśleć o tych sprawach. Nie zmieniało to jednak faktu, że lubiłem, gdy panny mi się przyglądały. To miłe uczucie.
   Po drodze mijałem rozmaitych ludzi. Jedni jasnoskórzy, inni ciemni, a jeszcze inni żółci. Niektórzy w kolorowych włosach, inni bez nich. Lubiłem przyglądać się twarzom. Nie wiem, dlaczego, tak już miałem. Wtem ujrzałem buźkę wyglądającą znajomo.


Dzięki za przeczytanie. Będzie miło, jeśli zostawisz komentarz.

Podoba się? Czego się spodziewacie?
:)

piątek, 28 marca 2014

Rozdział 2

  Przechadzałem się właśnie po centrum Londynu. Od dawna tego ie robiłem. Mijałem właśnie jakiś sklepik. Za szklaną szybą znajdowały się różne maskotki. Stanąłem i począłem je oglądać. Nie wiedziałem, w jakim celu, tak, to musiało wyglądać zabawnie. No i dziecinnie. Spojrzałem na szybę  innej perspektywy. Doskonale widziałem w niej swoje odbicie, które już doskonałe nie było. Moje loki, to był istny koszmar. Były długie i przetłuszczone. Mój tygodniowy zarost nie wyglądał źle, ale zawsze wolałem być gładki. Moja koszula była wymiętolona na wszystkie możliwe sposoby, a dziurawe spodnie, które niegdyś uważałem za modne, straciły swój urok. Cóż, po prostu wyglądałem niechlujnie. Zdałem sobie sprawę, że tym, czego najbardziej potrzebowałem, były pieniądze. Tylko skąd miałem je wziąć?
 Znów zacząłem przyglądać się zabawkom na wystawie. Moją uwagę przykuła jedna z nich. Była to mała panda. Skądś ją kojarzyłem, byłem pewny. Zacząłem sięgać do przeszłości i wtedy mnie olśniło. Kiedy chodziłem do szóstej klasy, dostałem identycznego miśka od przyjaciela. Louisa... nie byłem w stanie przypomnieć sobie jego nazwiska. Tomson? Tomas? To było wtedy nieważne. Ważne było jedno, Louis jest nadziany. Miałem nadzieję, że pożyczy mi kasę. Było jednak kilka przeszkód. Louis ma siostrę i nie jest nią kto inny jak Natalie. Gdyby dowiedziała się, że tu jestem byłoby po mnie. No i... wydawało mi się, ze Lou odwrócił się ode mnie jak wszyscy inni. W końcu na rozprawie wygadywał na mnie same najgorsze rzeczy. Byłem pewny, że Natalie nagadała mi jakichś niestworzonych historii. Uwierzył jej, w końcu to jego rodzona siostra.
 Louis i jego majątek były moimi ostatnimi deskami ratunku.  Dziwne było to, że nadal pamiętałem na jakiej ulicy mieszka. Znalezienie odpowiedniego domu to był pikuś. Jego willa była najokazalsza. Już następnego dnia chciałem wybrać się do przyjaciela. Z moich wyliczeń była sobota, więc miałem nadzieję, że go zastanę. Szybko dotarłem pod adres, który przez tyle lat siedział mi w głowie. Stanąłem pod dużymi podwójnymi drzwiami. Zadzwoniłem dzwonkiem, który wydał z siebie tę samą melodyjkę, którą pamiętam sprzed lat. W tym momencie... obleciał mnie strach. Zdałem sobie sprawę, że niekoniecznie musiał otworzyć mi Louis.

***oczami Louisa***
Było około południa. W domu siedziałem sam, Natalie poszła na zakupy, a rodzice jak zwykle do pracy. Chyba mówiąc o swojej siostrze też powinienem użyć określenia 'jak zwykle'.
 Usłyszałem dźwięk dzwonka. Niechętnie zszedłem na dół. Odsłoniłem wieczko wizjera, a moje oczy ujrzały ciekawy widok. Toż to pan Styles zjawił się pod moim domem. Oj tak... wiedziałem, co mam robić. Otworzyłem drzwi. Kąciki moich ust się uniosły.
-Cześć, Louis. To ja, Harry.- przywitał się niepewnie.
-No przecież widzę. Cześć, Hazza.- odpowiedziałem promienie, chyba promiennie.
-Chciałem pogadać.- zaczął. Wpuściłem go do środka, bacznie sie mu przyglądając. Wyglądał... inaczej. Nieco zabawnie, ale wzbudzał we mnie współczucie. 
  Usiedliśmy na skórzanych fotelach w salonie. Włączyłem telewizor, Loczek spoglądał na niego tak łapczywie. Tak jakby nie oglądał TV od co najmniej kilku lat. No tak, przecież siedział w więznieniu, do którego sam go wsadziłem, ha.
-To... o czym chciałeś ze mną pomówić?- spytałem, mierząc go wzrokiem. Te podarte spodnie były serio w moim stylu.
-Po pierwsze, pytanko. Jesteś tu sam?
-Tak, a co?
-No wiesz...- zaczął półszeptem- nie wiem, jakby twoja siostra na mnie zareagowała.- dodał pewniejszym głosem.
-Bądź spokojny. Jest na zakupach.
-Ale wiesz... wiesz, że ja jej nic nie zrobiłem, prawda? Wierzysz mi?
-Zapomnijmy o tym. Było, minęło.- doskonale wiedziałem, że Styles nawet nie tknąłby Natalie. Chciało mi się śmiać.
-W porządku. Zaznaczam jeszcze raz, że nic jej nie zrobiłem.- z naciskiem na 'nic' i 'nie'.
-Dobra, dobra. Harry... nie ukrywajmy. Po coś tu przyszedłeś. No, czego twa dusza pragnie?- zapadłem się głębiej w wygodny fotel.
-Chcę prosić o pożyczkę.
 Spojrzałem mu w oczy. W duchu śmiałem się jak dziecko. Otworzyłem nową paczkę papierosów i odpaliłem jednego. Zaciągnąłem się porządnie.
-Ile?- spytałem, unosząc kąciki ust.
-Dwa tysiące. Na razie tyle.
  Zaciągnąłem się i wypuściłem dym w stronę Loczka.
-Zgoda.- po tym słowie, Styles jakby odetchnął z ulgą. Uśmiechnął się.- Ale wiesz, z czasem odsetki będą rosły.
-Rozumiem. Bądź spokojny, zwrócę co do grosza.

***oczami Harry'ego***



Tak naprawdę, to nie miałem pojęcia, jak zwrócę mu tę kasę. Musiałby stać się cud. Nie wiem, nie mam pojęcia, co ja sobie wtedy myślałem. Moja wyobraźnia była naprawdę wybujała. Byłem taki... taki... głupi! Mogłem spodziewać się kłopotów.
-Wiesz...- zaczął Louis. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej portfel. Dziwiło mnie, że trzymał pieniądze przy sobie, kiedy siedział w domu. Ale jak kto woli.- ...Harry, mógłbym zapytać cię, kiedy  w jaki sposób mi je oddasz, ale nie będę taki.
  Spojrzałem na niego, próbując wyczytać z jego wyrazu twarzy, co miał na myśli. Może niechętnie udzielał mi pożyczki? Może wiedział, że nie będę w stanie mu ich zwrócić?
-Ok... powiedz mi tylko, kiedy i gdzie mogę cię złapać.
-Soboty i niedziele. Wtedy jestem dostępny.-wypuścił dym z ust- Masz.-podał mi banknoty.- Równo dwa koła.-dodał.
  Pierwszy raz od dawna trzymałem w rękach tego rodzaju papier. Miałem ochotę się w niego wpatrywać i wąchać. Nie chciałem jednak wyjść na palanta, schowałem więc mamonę do tylnej prawej kieszeni u moich spodni.Siedzieliśmy tak chwilę nic nie mówiąc. Było trochę niezręcznie. W końcu Lou wystawił do mnie dłoń. To chyba miało być takie grzeczne wyproszenie. Cóż, pożegnaliśmy się. Wyszedłem z domu przyjaciela, chyba przyjaciela. Czułem... radość i strach. Myśli o zwrocie tej kwoty mnie przerażały. Miałem jednak nadzieję, że wszystko dobrze się zakończy.



Trochę mało, ale tym razem szybciej dodam następny rozdział.
Proszę, wyraźcie swoje opinie w komentarzach :)

Co wam się podoba a co nie? Czego się spodziewacie?

See you, kolejny rozdział za 3-4 dni, jeśli zaszczycicie mnie kilkoma komentarzami :)

poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 1

  Nigdy nie zapomnę tych słów, przez które moje życie legło w gruzach. A przynajmniej myślałem, że legnie. "Sąd okręgowy po rozpoznaniu sprawy Harry'ego Stylesa, uznaje go za winnego dokonania zarzucanego mu czynu...-pamiętam jak całe życie, całe 18 lat mojego bezproblemowego dotąd życia, przeleciało mi przed oczyma.-...i wymierza karę 5-ęciu lat pozbawienia wolności. " Pamiętam jak mój adwokat poklepał mnie wtedy po ramieniu i rzekł ze szczerym uśmiechem:
-Brawo, Styles! Mogło być gorzej!
 Spojrzałem na niego spode łba i nie wydobyłem z siebie nawet słowa. Zamurowało mnie całkowicie. Byłem pewny tylko jednego. Nie zrobiłem tego.Wyrok był nieuczciwy.Nigdy nie byłbym w stanie popełnić tak straszliwego czynu, jakim jest gwałt. Moi przyjaciele, znajomi sąsiedzi a nawet rodzina- zeznawali przeciwko mnie. Z ciężkim serce słuchałem ich znanych mi i bliskich, jak uważałem głosów. Co prawda, wiedziałem doskonale że zawsze byłem niechciany i zbędny w domu. Wiedziałem, że nie jestem idealnym synkiem rodziców. Ciągle wmawiano mi, jakim to jestem złym, nieporządnym i beznadziejnym człowiekiem. Właściwie- uświadamiano mi, że nie mam po co żyć. Starałem się tym nie przejmować, udawałem niezależnego. Ale tak naprawdę pękałem od środka. Czasem miałem ochotę sięgnąć po  żyletkę, zrobić kilka głębokich ran, które pozwolą mi o wszystkim zapomnieć. Czasem chciałem wbiec na środek ulicy, po której sunęły rozpędzone  samochody. Jaka myśl odradzała mi samobójstwa? Chyba tylko to, że niedługo mógłbym wyprowadzić się od rodziców, poznać kogoś, założyć rodzinę, żyć spokojnie.
 Po pięciu latach męczeńskiej odsiadki w więzieni, w końcu na nowo poczułem sak wolności. To miejsce ogromnie mnie zmieniło. Psychicznie jak i fizycznie. Stałem się bardzo otwarty na ludzi. Do kicia często przybywali nowi więźniowie, z każdym miałem dość dobre kontakty. Nie trzeba ukrywać, że agresywność stała się moją nową cechą. Przybyło mi też kilka tatuaży. Wszyscy byliśmy zachwyceni, że co 3 miesiące odwiedzał nas tatuażysta. Kto chciał, mógł zrobić sobie dowolną dziarę. Kumple z celi zasze żartowali sobie z motyla na moim brzuchu i jaskółek na obojczykach. Za to bardzo podobał im się statek na moim ramieniu.
 Przez pierwsze dni po wyjściu z więzienia, nie miałem bladego pojęci, gdzie się podziać. Nie widziałem innego wyjścia, jak znalezienie sobie dogodnego miejsca do spania na ulicy. Jakiś czas nic nie jadłem. Piłem tylko lodowatą wodę z publicznych automatów. Doskwierał mi straszliwy głód. W więzieniu nigdy tego nie doświadczałem. Pani McShine co prawda nie gotowała zbyt smacznie, ale każdy zawsze najadał się do syta. Brakowało mi tego. Brakowało mi niewygodnego łóżka, pobudek o 6.00 rano i nieumytej ubikacji. Po prostu zadowoliłoby mnie wszystko poza mokrą trawą, dworcem, czy opuszczoną piwnicą. Całe 5 lat odsiadywałem karę za coś czyn, którego nie popełniłem, a i tak czułem jakby więzienie było moim rajem na Ziemi.
 Wzrok ludzi, którzy mijali mnie na ulicy często wydawał mi się współczujący. W końcu- nosiłem dwie koszule na zmianę,a  nieogolonej twarzy bały się przechodzące obok mnie małe dzieci. Nie chciałem tak żyć. Chciałem coś zmienić. Wiedziałem, że na rodzinę nie mam co liczyć. Wszyscy się już dawno ode mnie odwrócili. Zostałem sam. Sam na tym ogromnym, niebezpiecznym świecie. 23-latek bez domu, wykształcenia... Wykształcenie, to było to! Jednego dnia podjąłem decyzję. Chciałem pójść na studia, żyć normalnym życiem. Wiedziałem, że dostanie się na uczelnię nie będzie proste w moim przypadku. Wiedziałem też, że nie zaszkodzi spróbować.
 W końcu, po rozmowach w kilku placówkach, zrozumiałem, że dostanie się na którąś z nich graniczyłoby z cudem. Nie załamywałem się, byłem na to przygotowany. Kto by chciał  w swojej szkole chłopaka, u którego w kartotece czarno na białym zapisane jest 'karany'...
  Stanąłem przed dużym budynkiem.Powiedziałem do siebie po cichu "ostatni raz". Wziąłem głęboki oddech i nieco niepewnym krokiem zacząłem podążać w stronę tejże uczelni.Czułem na sobie ciekawski wzrok młodych ludzi, którzy właśnie kończyli zajęcia. Po raz pierwszy przeszył mnie wstyd. Wszyscy wokół byli zadbani, ładnie ubrani. Słyszałem za sobą pojedyncze chichoty. Wreszcie przekroczyłem próg. Uniosłem wzrok i wtedy kompletnie osłupiałem. Moim oczom ukazała się znajoma twarz. Blond włosy, niebieskie oczy, malinowe usta... to była ona. Natalie. Spytasz 'kim ona jest?' Natalie to moja dawna znajoma. Jej rodzice to bogaci ludzie biznesu. Wystarczy spojrzeć na tę dziewczynę i od razu w głowie pojawia się stwierdzenie "ale nadziana". Kilogramy makijażu, fantazyjnie ułożona fryzura, drogie dodatki i nieprzyjazny wyraz twarzy- to wszystko zawsze było i nadal jest jej znakami rozpoznawczymi. Mogła mieć każdego faceta, jakiego by zechciała. Nikt nigdy nie śmiał dać jej kosza. Ja byłem tym pierwszym. To było ponad pięć lat temu. Natalie uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona. Chodziła za mną, obdarowywała różnorodnymi prezentami, których nigdy nie przyjmowałem. Raz nawet zrobiła niezły rozgardiasz na apelu w liceum, wyrywając mikrofon dyrektorowi i krzycząc jak to bardzo kocha Harry'ego Stylesa i pragnie z nim być. Nigdy nie zapomnę tego upokorzenia. Jednym słowem- była nawiedzoną dziewczyną, która nie rozumiała slowa 'nie'.
Spodziewałbym się po niej najgorszego. Wszystkiego, tylko nie tego, co mi zrobiła. Tak, to właśnie ona oskarżyła mnie o gwałt. To mistrzyni zemsty. Sądzę, że nigdy tak naprawdę mnie nie kochała. Po prostu nie mogła znieść faktu, że coś działo się nie po jej myśli. Właśnie dlatego, przez jej  głupstwo, przez jej ego moje życie wygląda tak jak wygląda. To przez nią zmarnowałem lata, które mogły być moimi najpiękniejszymi w życiu. Każdy, kto dostał karę za coś, czego nie zrobił, wie, co czułem.
 Przez chwilę wpatrywałem się w Natalie. Złość i gorycz przeszywały całe moje ciało. Zwierz, który we mnie drzemał miał ochotę wyskoczyć. Wiedziałem jednak, że jeśli dam jej o sobie znak, to nie odpuści i zaplanuje kolejną zemstę. Wycofałem się i wybiegłem z budynku.

***oczami Natalie***

Pod wieczór wróciłam do domu. Ściągnęłam szpilki od Gucci'ego i o bosych stopach pobiegłam do pokoju brata, znajdującego się na drugim piętrze naszej obszernej willi.
-Louis! Nie uwierzysz!- krzyknęłam, obracając fotel, na którym siedział.
-Co? Masz nowe buty?- zadrwił.
-Śmieszne. Słuchaj, to ważne.
-Nawijaj.- zaciekawił się.
-No więc, siedzę  w szkole, poprawiam makijaż...
-Przejdź do rzeczy!- zirytował się.
-Daj mi dokończyć. No to poprawiałam właśnie make-up, patrzę, a tu Harry!
  Louis otworzył usta ze zdziwienia. Po chwili zdziwiona mina przemieniła się w szyderczy uśmieszek.
-Widział cię?- zapytał, kładąc dłonie na moich kolanach.
-Chyba tak... Ale za to jestem pewna, że nie wiedział, że go widziałam.
-Chociaż to...
-No i co teraz? Wiesz, że nie spocznę, póki nie zniszczę gnojka.- uśmiechnęłam się.
-Co możemy wymyślić poza przekupieniem świadków grubą kasą i wsadzeniem go do paki, hę?
-Coś wykombinujemy. Ej... a ty nie masz wyrzutów? W końcu Harry był twoim przyjacie...
-Nie wspominaj nawet o tym!- przerwał mi.

Louis i Harry przyjaźnili się kiedyś. Mój brat jednak w głębi go nienawidził. Harry zawsze był od niego we wszystkim leszy. Miał większe powodzenie wśród dziewczyn, lepsze oceny, był lubiany i popularny. Nie trudno się więc dziwić, że Louis z ogromną chęcią pomógł mi w zrealizowaniu tego genialnego planu. Planu, który miał swój ciąg dalszy...

***oczami Harry'ego***

Uciekłem stamtąd jak najszybciej i jak najdalej. Zaszyłem się gdzieś za opuszczonym małym domkiem. Pogrążyłem się w myśląc o przeszłości. Nie lubiłem wracać do wspomnień. To zawsze jeszcze bardziej psuło mi humor. A, uwierz, samopoczucie człowieka samotnego, opuszczonego, bezdomnego i głodnego-  zawsze jest złe. Nienawidzę robić sobie wyrzutów. Ale nie potrafię nie myśleć o tym, że gdybym dawniej dał szansę Natalie, to być może żyłbym inaczej. Może znalazłbym miłość, dom. Może odzyskałbym dawne zaufanie i uczucie rodziny.
  Nadeszła jedna z niewielu chwil, kiedy uroniłem kilka łez. Kiedy zacząłem użalać sie nad sobą, tęsknić za tym co minęło. Przez głowę znów przeszły mi myśli, żeby usunąć się z tego okropnego, niewdzięcznego świata. Kto by się tym przejął? Zapewne nikt. Zapewne nikt by po mnie nie zapłakał.
Zacząłem rozmyślać nad jakimś prostym sposobem samobójstwa. Chciałem, by było szybko i w miarę bezboleśnie. Rozmyślania te po niedługim czasie zostały przerwane. Przez osoby trzecie.
-Co ty tu robisz, mazgaju?!- usłyszałem męski, donośny głos. Przełknąłem nerwowo ślinę i spojrzałem na trzy nieznane mi twarze. Jakie twarze? Przecież ich nie widziałem. Wszyscy mieli na sobie jakieś dziwne kaski. Ich ubrania, też wyglądające niecodziennie, były poplamione kolorowymi farbami. Wyglądało to zupełnie, jakby grali w...
-To jest teren do paintballa, frajerze!- krzyknął ten w najmniej zafarbowanym katanie, zaś ja nie wydusiłem z siebie najmniejszego słowa. Najmasywniejszy z trójki chwycił mnie obiema rękoma za koszulę i uniósł w górę, tak że moje stopy zwisały w powietrzu.
-Zostawcie mnie... już stad spadam.- wykrztusiłem.
-No ja myślę. Spadaj i to w podskokach!- rzekł siłacz i opuścił, tfu, rzucił mnie na ziemię. Wstałem i otrząsnąłem się. Chciałem zrobić, co kazali, odejść. Stawiałem pierwszy, zdecydowany krok, kiedy poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Gdy tylko się odwróciłem, dostałem solidnego kopa w brzuch. Upadłem i zwinąłem się w kłębek. Bolało i to cholernie.
-To na wszelki wypadek, gdyby zachciało ci się tu wrócić.- usłyszałem oddalający się głos. Leżałem jękając z bólu jeszcze przez krótką chwilę. Bojąc się, że ktoś zaraz podbiegnie do mnie i sprzeda kolejny cios, powiedziałem sobie "nie, dzięki." Trzymając się za brzuch, wstałem i pobiegłem stamtąd tak szybko, jak na daną chwilę potrafiłem.
  Ta "przygoda" uświadomiła mi coś ważnego. Zależy mi na tym, by żyć. Wcale nie chcę opuszczać tego świata ze świadomością, że nikt nie będzie za mną tęsknił. Nikt by raczej tego nie chciał.





Dziękuję za przeczytanie.
Kolejny rozdział się pojawi, jeśli zaszczycicie mnie kilkoma komentarzami :)
Podoba się? Macie jakieś uwagi? :)
Pisać takie, dłuższe, czy krótsze? :)